Likwidacja warunków zabudowy?

Przeczytałem dziś w Gazecie Prawnej, że „Rząd ma zamiar zlikwidować decyzje o warunkach zabudowy„. Ponoć ma to przyczynić się wprowadzeniu ładu przestrzennego w miastach. Wzmocniona ma zostać rola studium – są pomysły, aby wiązało organy wydające warunki zabudowy, albo wręcz żeby je zastępowało.

Pierwszy pomysł jest akceptowalny – studium to przygotowanie do miejscowego planu zagospodarowania. Studium, jako akt wewnętrzny, nie wiąże organów gminy przy wydawaniu decyzji WZ. Oznacza to, że tak długo, jak nie ma planu, to można wydawać decyzje sprzeczne ze studium i z planem, nad którym trwają prace.

W takiej sytuacji wprowadzenie planu odwraca sytuację o 180 stopni. To chyba niezbyt dobrze. Studium stanowiłoby „wytyczne” dla organu, który wydaje warunki zabudowy – planiści mieliby nadal pewną swobodę, ale w granicach wyznaczonych przez studium.

Drugi pomysł – że podstawą zagospodarowania będzie studium – jest dla mnie nie do zaakceptowania. Studium jest zbyt mało konkretne, aby konkretyzować sposób wykonywania prawa własności. Studium zostałoby niemal zrównane z miejscowym planem – ale w takim razie jaki byłby sens tworzenia dwóch alternatywnych instrumentów o mocy powszechnie obowiązującej?

Opinia publiczna znów gani gminy, że tak mało planów miejscowych jest uchwalanych. Problem w tym, że uchwalanie planów jest kosztowne, długotrwałe i może narazić gminę na ogromne koszty związane z roszczeniami odszkodowawczymi.

Możemy zatem mieć ład przestrzenny, ale w budżecie gminy zabraknie pieniędzy na nową szkołę czy remont basenu. Mówiąc nieco przewrotnie – będzie można budować zgodnie z planem, ale nie będzie na to pieniędzy. Kwadratura koła.

Ktoś zaraz powie – przecież nie tylko gminy budują, ale prywatni inwestorzy też! Oczywiście. Tylko, że działki objęte miejscowym planem są droższe. Plan zatem nie zawsze przyciąga inwestorów. Poza tym, zmiana planu jest trudna i kosztowna. Gmina traci elastyczność w zagospodarowaniu przestrzeni.

Jak pojawi się inwestor o dużym znaczeniu dla gminy, to nie będzie sentymentów – pobuduje się tam, gdzie mu będzie najlepiej. A gmina nie zdąży zmienić planu miejscowego na tyle szybko, żeby się z inwestorem dogadać.

Uchwalenie 100 % planów nie jest zatem receptą na całe zło.

Iwo Fisz

Specjalizuję się w prawie administracyjnym. Doradzam w zakresie gospodarki nieruchomościami, zagospodarowania przestrzennego oraz ochrony przyrody i środowiska.

Podobne artykuły

Komentarz do tego wpisu post

  1. izabela pisze:

    Chodzi glownie o to zeby utrudnic zycie inwestorom prywatnym z zewnatrz.
    Za PRL takie przepisy juz byly w latach 70 tych.Efekt byl taki ze to wojt decydowal komu z gminy przekwalifikuje dzialke a komu nie.
    W polaczeniu z haniebna komunistyczna ustawa o ziemi jaka wprowadzilo PIS zostanie zachamowany rozwoj budownictwa w Polsce.
    Planowane zmiany byly juz za poprzedniego rzadu.Niezaleznie od tego kto rzadzi duzymi krokami wraca komuna.
    Komuna jest wtedy jesli rzad zabiera sie sam za prowadzenie dzialalnosci gospodarczej i robi konkurencje swoim obywatelom.Poniewaz dzialalnosc ta jest najczejsciej na mizernym poziomie
    Potrzebne sa ustawy ograniczajace swobode dzialalnosci prywatnej.
    Rzad wymyslil ze bedzie na zadupiach budowal mieszkania socjalne i licho wie jakie jeszcze durne inwestycje ma na mysli wiec musi polozyc kres rozwojowi budownictwa ktore w ostatnich latach kwitlo.Doprowadzi Polske do krachu gospodarczego a inwestycje rzadowe beda dokladnie tyle samo warte co inwestycje za PRL do powrotu ktorego rzad zmierza.

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *